Stoję przed lustrem i patrzę w swoje odbicie tępym wzrokiem. Widzę zmęczonego człowieka , który nie ma już siły przyjąć na swoje barki większego bagażu doświadczeń. Otwieram usta próbując wydać z siebie krzyk. To na nic. Nadal milczę. Chcę rozbić lustro, bo nie mogę patrzyć już na swoją udręczoną sylwetkę, jednak moje ciało odmawia posłuszeństwa. Rozglądam się czy nie ma nikogo w pobliżu i zaczynam płakać. Płaczę z niemocy, z udręki. Płaczę, bo żyje. Nie chcę żyć. Nie chcę oddychać. Nie chcę kochać. Nie chcę cierpieć. Nie chcę istnieć. Chcę zasnąć. Nie zwyczajnym snem, on daje tylko chwilową satysfakcje. Chcę zasnąć i się nigdy nie obudzić. Próbuje usiąść, ale moje ciało nie wyraża zgody. Mam stać, niby w pokucie za to całe zło, które wyrządziłam, i które przyjdzie mi wyrządzić. Stoję w ciszy. Wsłuchuję się w nią. Widzę ją. Cierpię...
KlauDie
Musimy poważnie porozmawiać.
OdpowiedzUsuń